czwartek, 20 listopada 2014

Le Beaujolais Nouveau est arrivé !

 

Le Beaujolais Nouveau est arrivé !



JPEG - 48.3 ko
http://www.beaujolais.com


Beaujolais jest to młode, czerwone wino (chociaż dwa lata temu spotkałam również różowe!) produkowane z winogron z tegorocznych zbiorów. Charakteryzuje się owocowym aromatem, ale na jego smak i aromat ma wpływ oczywiście pogoda...

środa, 5 listopada 2014

Starczy tego dobrego...




Odkąd przeżyłam szok stając na wadze u teściowej, w święta bożonarodzeniowe, dwa lata temu - cały czas próbuję zgubić ten nadprogramowy bagaż. Idzie mi to niestety opornie. Zawsze miałam ekstremalnie szybką przemianę materii, więc sądziłam, że zrzucenie tych kilku kilogramów to będzie pestka. Pomyliłam się niezmiernie...

Swoje apogeum osiągnęłam po powrocie z działki, gdy stanęłam na swoim analizatorze wagi - o tym.
Nie dość, że waga wskazała 64,7kg to jeszcze pokazała, że mam 30,4% tłuszczu!!! To oznacza, że prawie 1/3 mnie to sam tłuszcz!!! Fuuuuuuj!

No, ale co się dziwić, jeśli szanowna połowica życzy sobie karpatki? Zrobiłam dwie. Tyle, że skończyło się na tym, że prawie większość zeżarłam (bo nie można tego inaczej nazwać) sama. Przecież nie mogłam pozwolić aby się tyle dobra zmarnowało, prawda? Wiem, że moją główną słabością są słodycze, dlatego postanowiłam całkowicie z nich zrezygnować. Koniec z pieczeniem ciast! Bo to się zawsze tak kończy, że mąż zje 3-4 kawałki a ja resztę... Starczy tego dobrego!

czwartek, 16 października 2014

Na poprawę nastroju - wesołe paznokcie


Ostatnio mój poziom motywacji do czegokolwiek mocno osłabł. Może to wina przesilenia, tego, że lato się już skończyło? Sama nie wiem, ale na coś trzeba zwalić ;)

Chcąc poprawić sobie humor postanowiłam pomalować paznokcie lawendowym lakierem Wibo z serii Candy Shop. Lakier po wyschnięciu na lekką strukturę piasku, więc specjalnie nie pokrywałam go topem. Aby manicure wyglądał żywiej, paznokcie palców serdecznych ozdobiłam białymi kropkami :)

niedziela, 12 października 2014

Wakacje, wakacje i ... nastała jesień


Wakacje minęły nawet nie wiadomo kiedy, a lato wraz z nimi. Cały ten czas spędziłam na działce, gdzie internet "nie dolatywał", ale nie doskwierał mi jego brak.

Do domu przyjeżdżałam tylko na rehabilitację moich nieszczęsnych kolan, a przeszłam je już dwie...

Czy cokolwiek pomogło? Zdecydowanie tak - chodzę bez problemu i już tak nie boli przy kucaniu czy wstawaniu, ale nie jest to jeszcze stan sprzed "kontuzji".

Niestety na czas rehabilitacji poproszono mnie o zaniechanie wszelkiej aktywności fizycznej, więc efekt jest taki, że jest mnie znowu więcej i niestety motywacja spadła na łeb na szyję. Chociaż po cichutku liczę na to, że może to efekt przesilenia?

Aby jednak tak do końca nie zwariować, postanowiłam jeszcze bardziej zadbać o moje włosięta :)
Porobiłam sobie całkiem spore zapasy różnych masek i odżywek. A ponieważ zawsze zużywam najpierw otwarte opakowania, to moje zakupy leżą i czekają na swoją kolej.

Przyznaję, że trochę poszalałam i teraz się zastanawiam kiedy ja to wszystko zużyję? I od czego zacząć najpierw? :)






poniedziałek, 2 czerwca 2014

Choroba, trener i łoś...




W maju moja aktywność "sportowa" była niestety prawie równa zeru. A to wszystko przez infekcję wirusową, która się do mnie przyplątała nie wiadomo skąd. Myślałam, że sama sobie z nią poradzę, ale niestety, po tygodniu skończyło się na ostrym zapaleniu zatok i gardła. Wiadomo co potem... Antybiotyk i tydzień dochodzenia do siebie. Człowiek nie ma siły sięgnąć po kubek herbaty, a o aktywności fizycznej w tym czasie nawet nie myśli.

Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że udało mi się zapisać i odwiedzić ortopedę w Centrum Medycyny Sportowej. Wizyta jest płatna, ale przynajmniej miałam pewność, że lekarz nie zbagatelizuje moich kolan i podejdzie rzeczowo do tematu. Nie myliłam się. Bardzo mi się podobało profesjonalne podejście pana doktora. Po wywiadzie jaki ze mną przeprowadził, już wiedział co mi dolega, ale na wszelki wypadek zbadał jeszcze dokładnie moje kolana i postawił diagnozę "kolana skoczka". Okazuje się, że to dość powszechna kontuzja, ale dostałam skierowanie na usg obu kolan - aby wykluczyć stan zapalny (co przy tym schorzeniu wcale nie musi powodować opuchlizny) i rehabilitacja. Niestety o bieganiu mogę póki co zapomnieć i nie wolno mi wykonywać żadnych ćwiczeń, które w jakikolwiek sposób obciążają kolana. Jazda na rowerze również odpada, o czym boleśnie przekonałam się już sama wcześniej. Niestety usg jaki i rehabilitacja w CMS kosztują jak dla mnie majątek (usg jednego kolana 200zł a rehabilitacja 650zł), tak więc muszę skorzystać z usług NFZ. Niestety jest to droga przez mękę, bo aby dostać się do ortopedy potrzebne jest skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. A oczekiwanie na specjalistyczną wizytę to osobna bajka. W przychodni na ul. Lindleya zapisano mnie na 23 października (!), ale na szczęście dostałam się gdzie indziej już na 5 czerwca, więc październik mogę komuś odstąpić. Aż jestem ciekawa co będzie dalej?

W międzyczasie gdy tak sobie chorowałam, dostałam telefon z siłowni czy nie chciałabym skorzystać z darmowego treningu z trenerem? Oczywiście, że tak. W końcu po chorobie miałam ochotę się trochę poruszać. A jeszcze jak ktoś by stał nade mną, motywował, podpowiadał i pilnował czy prawidłowo ćwiczę? Zgodziłam się bez wahania i umówiłam się z trenerką na wyznaczony dzień i godzinę.
Na dzień dobry przeprowadziła analizę składu mojego ciała i okazało się, że nie dość, że ważę więcej, mój poziom tłuszczu w organizmie się zwiększył o kolejne 2% to jeszcze jestem odwodniona! Po prostu czarna rozpacz, a później wcale nie miało być lepiej. Sądziłam, że w takim razie pójdziemy spalać to moje tłuste dupsko, ale nie. Pani trener zaproponowała mi kawę, albo herbatę i że może byśmy usiadły i porozmawiały... Musiałam mieć chyba głupią minę, bo kto ma kurka ochotę na kawę, jeśli oczami wyobraźni widzi te dodatkowe % tłuszczu wylewające się bokami?! No ale zacisnęłam zęby i postanowiłam dać dziewczynie szansę i wysłuchać co takiego ma do powiedzenia, że jest to ważniejsze od treningu.
Dziewczę wypytało mnie o moje preferencje względem ćwiczeń, co chciałabym osiągnąć, zapytała o dietę, po czym stwierdziła, że widać, że mam motywację (?!) Opowiedziała mi jak bardzo by chciała ze mną pracować i zaczęła opowiadać co powinnam jeść. Na koniec rzuciła mi , że najlepiej to jakbyśmy się spotykały trzy razy w tygodniu, a jeszcze lepiej częściej i że 12 treningów kosztowałoby mnie tylko (!) 1525zł miesięcznie. Musiałam się bardzo powstrzymywać, aby nie wybuchnąć śmiechem. Tyle, to niektórzy nawet przecież nie zarabiają... Gdybym miała taką kwotę i nie wiedziała na co ją przeznaczyć - to skorzystałabym z rehabilitacji w CMS. Kiedy wyjaśniłam uprzejmie, że nic z tego nie będzie, stwierdziła, żebym się jeszcze zastanowiła i w razie czego mam do niej telefon.
Sorry, ale nie. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Ja rozumiem, że trenerzy muszą namawiać klientów na treningi personalne. Ja to doskonale rozumiem, ale na pewno nie skorzystałabym z usług kogoś, kto nie szanuje mojego czasu. Bo ten czas mogłabym wykorzystać na ćwiczenia, a nie wysłuchiwać tego jak ten ktoś bardzo by chciał za mną pracować... Jak miałabym skorzystać z treningu z tą Panią, gdy nawet nie wiem jak by mi się z nią ćwiczyło? Jakoś nie wzbudziła mojego zaufania, a to podstawa współpracy. Nie wiem, czy próbują za mnie zrobić łosia, czy to może ze mną jest coś nie tak?

A tak a propos łosia. W tygodniu, do mojej teściowej zadzwoniła straż miejska, że na działce zdechł łoś. Przyznaję, że byliśmy zdziwieni, bo działka jest w środku sporego miasteczka. Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że rzeczywiście biedne zwierzę próbowało przeskoczyć ogrodzenie i rozdarło sobie o nie brzuch. Podczas gdy czekaliśmy na kogoś, kto zabierze martwe zwierzę, ludziska sobie robili jego zdjęcia przez ogrodzenie. Najbardziej zdumieli mnie Ci, którzy żałowali, że tyle mięsa się zmarnuje i że gdyby go zauważyli wcześniej to przyszli by go oprawić, a tak - taka strata... Że też by się nie bali jeść takiego mięsa? Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać...

Mam nadzieję, że czerwiec upłynie mi bez żadnych dodatkowych atrakcji, a jedynie będzie pod znakiem zdrowienia kolan ;)


czwartek, 29 maja 2014

Lidl znowu sportowy




 Chyba powinnam dostać bana na zakupy w Lidlu, ale co poradzić kiedy kuszą mnie ofertą sportową?

Z poprzednich zakupów (o których pisałam TU ) jestem mega zadowolona. Posiadam w swojej kolekcji również produkty innych, droższych marek i muszę zdecydowanie stwierdzić, że te lidlowe jakościowo im nie odbiegają. Mimo dość intensywnego użytkowania i prania nic się z nimi nie dzieje. Materiał ani na milimetr się nie porozciągał czy zbiegł, jak to się czasem potrafi stać już po pierwszym praniu. Dlaczego więc z innych firm z ciuchów robią się ściery do podłogi?

Przyznaję, że trochę dzisiaj poszalałam, ale część ciuchów będę miała na zapas, gdy te starsze się zużyją ;)



A oto wszystkie moje "chciejstwa", które udało mi się upolować:


Buty damskie



giętkie, zapewniają swobodę ruchu
    nacięcia flex dla lepszego zginania podeszwy
    cyrkulacja powietrza dzięki systemowi Air-Dynamic-Flow (ADF)
    lekka, profilowana podeszwa z phylonu ze wstawkami TPR
    amortyzacja dzięki chroniącemu stawy systemowi Multi-Dens (MDS) z podeszwą 2-Density-Phylon
    wykonane metodą EVA-Strobel - materiał wierzchni jest bezpośrednio połączony z wewnętrzną podeszwą
    podkładki EVA w obszarze palców i pięty dla dodatkowej amortyzacji
    przepuszczający powietrze mesh łączony z wytrzymałym syntetykiem
    wyjmowana, amortyzująca wkładka EVA
    optymalne dopasowanie dzięki kopytom szewskim firmy Fagus
    rozmiary: 37- 40
    6 wzorów



 T-shirt



7 wzorów do wyboru
    rozmiary: S-L



Spodnie funkcyjne 3/4


 
 spodnie funkcyjne 3/4
ozdobny pas
materiał: 92% poliester, 8% elastan
rozmiary: S- L (nie wszystkie wzory dostępne w każdym rozmiarze)
10 wzorów do wyboru



    Bezszwowy top funkcyjny


    
 materiał: 57% poliamid, 38% poliester, 5% elastan (LYCRA®)
    lub 95% poliamid, 5% elastan (LYCRA®)
    rozmiary: S- L
    3 wzory: czarny z tłoczeniem, biały lub niebieski gładki



Bezszwowy biustonosz sportowy- Extreme Level




 strefa regulująca wilgoć, wentylacyjna i stabilizująca
    opaska wspierająca piersi
    szerokie ramiączka rozprowadzające ucisk
    materiał: 69% poliamid, 21% poliester, 10% elastan
    2 kolory: żółty lub czarny
    rozmiary: S- L
 


I na koniec oczywiście moja cała nowa kolekcja:




piątek, 9 maja 2014

Dabur Amla Hair Oil




W marcu, Anwen na swoim blogu ogłosiła akcję miesięcznego olejowania włosów. Jako, że nie samym odchudzaniem się człowiek żyje, a jak każda kobieta staram się dbać o to siano, które noszę na głowie - postanowiłam dołączyć. Z tym, że ja trochę tę akcję przedłużyłam ;) Na dwa miesiące - czyli dopóki nie wykończyłam butelki.




Mój wybór padł na olej Amla. Napisano o nim już chyba wszystko, więc ja raczej nic nowego nie wniosę. Może poza tym, że naczytałam się u innych blogowiczek o śmierdzącym aromacie tego specyjału. A tu zapach mnie zaskoczył. Dla mojego nosa wcale nie był nieprzyjemny. Specyficzny i orientalny - rzeczywiście tak, ale nie przeszkadzający.

Co zauważyłam na swoich włosach po dwóch miesiącach? Są bardziej miękkie i gładkie. Szkoda, że Dabur Amla nie sprawił, że zaczęły się wyjątkowo błyszczeć - na co po cichu miałam nadzieję. Olej (póki co) nie rozwiązał wszystkich moich włosowych problemów takich jak okropne plątanie się ich czy puszenie, ale liczę na to, że kiedyś znajdę na to rozwiązanie. Niestety moje włosy żyją własnym życiem i mają zdecydowanie inny pomysł na siebie, który zdecydowanie różni się od mojego włosopoglądu ;)

Czy kupię ponownie olej Amla? Zdecydowanie tak, ale tym razem albo innej firmy, albo w innej wersji zapachowej. Może subtelną różnicę zauważą i pokochają moje włosy? Czy poleciłabym go? Znowu zdecydowanie tak. Przede wszystkim dlatego, że czuję zdecydowaną różnicę w dotyku. I to różnicę na plus.

Poniżej fotki mojego nieujarzmionego siana "przed" i "po". Porównując je wydaje mi się, że przez te dwa miesiące sporo urosły. Ale czy to jest spowodowane używaniem Amli czy też może po prostu jest ich inne ułożenie - tego nie wiem.



przed
po



wtorek, 15 kwietnia 2014

Namyśliłam się





Po wykorzystaniu wejściówki na siłownię, o której pisałam wcześniej TU, przemyślałam sobie różne za i przeciw i postanowiłam się zapisać na siłownię Jatomi. Niestety kwota jaką mi zaproponowano, była dla mnie zdecydowanie za wysoka. Ok. 50zł tygodniowo! Przy czym umowę z klubem podpisujemy na minimum trzy miesiące. Jest też wersja pół i całoroczna, które są tańsze. Do tego dochodzi opłata administracyjna plus kaucja za klucz-opaskę. Gdy to podsumujemy wychodzi nam naprawdę pokaźna suma. Dla przeciętnego Kowalskiego (a ja za takową osobę się uważam), taka kwota za siłownię jest nie do zaakceptowania.

Zaczęłam więc szukać w internecie innych klubów. Dla mnie najważniejsze jest to, aby była ona blisko - tak abym dotarła tam na piechotę. Chciałabym również, aby to nie było miejsce gdzieś w piwnicy, gdzie przychodzą same "karki" prężyć muskuły, bo nie czułabym się w takim miejscu komfortowo. Oczywiście nie chciałabym podpisywać umowy na rok, tylko na miesiąc - trzy. Takie zabezpieczenie na wypadek gdyby mi się nie spodobało. Tak więc krąg poszukiwań mocno się zawęża. Okazuje się, że aby korzystać z dobrodziejstw siłowni i fitnessu w centrum Warszawy, trzeba zapłacić ok. 150zł miesięcznie.

Buszując sobie po allegro, z ciekawości sprawdzenia co wyskoczy - wpisałam "jatomi". Wyszukiwarka, prócz gadżetów typu plecak, znalazła też cesje. Niestety kwoty jakie proponowano były dalej wysokie, a terminy do końca trwania cesji dość długie. Zaczęłam się "wgryzać" w temat i i znalazłam na tablicy.pl ogłoszenie o cesji, które mnie zaciekawiło. 154zł miesięcznie i umowa do końca lipca - czyli taki termin jaki mnie interesuje oraz kwota, którą jestem w stanie zapłacić.
Umówiłam się z osobą, od której cesję przejmuję - w Jatomi na Targówku, gdyż tam była podpisywana umowa. Wydawałoby się, że takie przepisanie trwa góra 10 minut - spędziłam tam ponad 40!

Ponieważ wcześniej trochę poczytałam niepochlebnych komentarzy na temat tego klubu, byłam przygotowana na próbę naciągnięcia nieświadomego klienta. I oczywiście tak było. Próbowano mi dać do podpisania cesję na cały rok. Zwróciłam uprzejmie uwagę, że umowa jest do końca lipca i jeśli tego na umowie nie będzie zaznaczonego to ja niczego nie podpiszę. W końcu udało mi się wymóc na pani, która ową cesję przeprowadzała dopisanie daty do kiedy umowa obowiązuje i obok jej podpis. Chciano ode mnie również numer konta bądź karty kredytowej, ale uprzedzona lekturą (chwała temu co wynalazł internet), powiedziałam, że nie pamiętam. Opłaciłam z góry pierwszy tydzień - aby cesja weszła w życie, a resztę będę płaciła w recepcji. Gotówką.

Póki co jestem bardzo zadowolona (z klubu w Złotych), ale zobaczymy, co będzie, gdy umowa się będzie kończyła. Mam 30 dni przed końcem umowy na jej pisemne wypowiedzenie. Ciekawa jestem czy zaproponują mi jakąś "promocję" na przedłużenie umowy i na jakich warunkach. Jeśli nie to wypowiedzenie wyślę na Targówek listem poleconym - za potwierdzeniem odbioru. Bo więcej tam na pewno nie pojadę - szkoda czasu, sił i nerwów ;)


piątek, 11 kwietnia 2014

Twarzoksiążka



 



Postanowiłam założyć konto bloga na facebooku. Ciekawa jestem ile osób tu zajrzy dzięki twarzoksiążce ;) Mam też nadzieję, że ta "fuzja" zmobilizuje mnie bardziej do większej aktywności blogowej. A więc... do dzieła!

czwartek, 10 kwietnia 2014

A może by tak siłownia?




Robiąc zakupy w Carrefourze w Złotych Tarasach, zauważyłam przy wyjściu ze sklepu stend siłowni Jatomi. Nie byłabym prawdziwą kobietą gdybym się nie zainteresowała o co chodzi.
Dwie miłe panie rozdawały zaproszenia (a właściwie zbierały zapisy) na darmową wejściówkę do wyżej wymienionego klubu. Nie wywarło to na mnie zbytniego wrażenia, ale raz zasiane ziarenko zaczęło kiełkować.
Po przyjściu do domu zaczęłam się nad takim ewentualnym zwiedzeniem tego klubu zastanawiać. Ponieważ stan moich kolan się nie poprawia, pomyślałam, że może trener mógłby mi coś podpowiedzieć - czego unikać, jakie ćwiczenia mogę bezpiecznie wykonywać...

Z nastawieniem na poradę trenerską, przy następnej wizycie w Złotych, podeszłam do stendu i zapisałam się na "wizytę".
Umówionego dnia, o wyznaczonej godzinie, z zapakowanym strojem do ćwiczeń (wreszcie mogę poważnie przetestować moją  odzież Lidlową) i pełna entuzjzmu zameldowałam się przy stendzie.
Jedna z pań, zabawiając mnie rozmową, zaprowadziła mnie na siłownię, po drodze pokazując co i gdzie się znajduje. I tak, będąc klubowiczem możemy do woli korzystać zarówno z siłowni jak i z: dodatkowych zajęć, których grafik możemy sobie sprawdzić na wywieszonej tablicy, bądź w necie; kafejki internetowej; ekspresów do kawy lub możemy sobie zrobić herbatkę; "strefy relaksu" gdzie są jacuzzi, sauny mokra i sucha, leżaki oraz wyjście na taras. Najbardziej zaintrygowała mnie bezpłatna wypożyczalnia filmów DVD, gdyż nie rozumiem sensu jej umiejscowienia w takim miejscu?
Ale wracając do tematu: na wejściu dostajemy magnetyczną opaskę, dzięki której możemy przejść za bramki przy recepcji prowadzące na siłownię. Opaska ta jest jednocześnie kluczem do szafki, którą sobie wybieramy sami. Dla mnie jest to super rozwiązanie, bo nie muszę pamiętać numeru tylko umiejscowienie "mojej" szafki. W szatni są oczywiście toalety, umywalki i prysznice (położone w innej części szatni niż toalety - nareszcie ktoś o tym pomyślał), solaria pionowe, deski i żelazka do prasowania, suszarki do włosów, dyfuzory i prostownice. Jest też osobna sala dla kobiet, taka mini siłownia, co jest miłym dla nas rozwiązaniem, jeśli nie chcemy ćwiczyć obok napakowanych mięśniaków ;)

Tak więc zachęcona tymi wszystkimi pozytywami, ochoczo ruszyłam w poszukiwaniu trenera. Znalezienie takowego nawet nie było trudne, gdyż są oni oznakowani i Ci akurat wolni są w pobliżu "stolika trenerskiego" ;) Podeszłam więc do jednego z nich, wytłumaczyłam co i jak i... wtedy się zaczęło... Najpierw zostałam zważona i zmierzona analizatorem składu ciała firmy Tanita. Okazuje się, że mam aż 27,5 % tłuszczu! Pozostałe wyniki też nie sprawiły uśmiechu na mojej twarzy. Waga to 61,5 kg z czego tylko 42,1 kg to mięśnie. Z nawodnieniem też nie jest wesoło - 50,5%. Ogónie "żal", "traga" i co tam jeszcze chcecie...

Tu mój entuzjazm trochę opadł, ale ten tłuszcz trzeba jakoś wytopić, a wskakiwać na gorącą patelnię nie mam zamiaru. Zaczęliśmy od rozgrzewki a potem przeszliśmy do maszyn. Ponieważ nogi trzeba było sobie odpuścić, skupiliśmy się na plecach i rękach. Niestety nie wiem na jakie grupy mięśni były to ćwiczenia (musiałabym robić notatki, a iść z zeszytem na siłownię jakoś tak niezręcznie). W sumie ćwiczyłam na sześciu maszynach, po 15 powtórzeń - trzy serie. Przyznaję, że nie czułam się za bardzo zmęczona, ale kręciło mi się trochę w głowie. Potem szybki prysznic, jacuzzi i 5 min. sauny na rozgrzanie się. Przyznaję, że dawno nie czułam się taka zrelaksowana...

Jeśli ktoś ma ochotę, to z czystym sumieniem polecam skorzystanie z takiej wejściówki, nawet po to żeby sobie samemu wyrobić zdanie na temat tego klubu. Ja wyszłam stamtąd mega zadowolona. A widziałam, że panie dalej stoją przy Carrefourze i rozdają zaproszenia ;)



wtorek, 1 kwietnia 2014

Zielony potwór




Naczytałam się ostatnio o cudownych właściwościach zielonych koktajli. Jakie to smaczne, zdrowe i w ogóle cudowne na wszystko... Pomyślałam, że i może ja spróbuję tego specyfiku, ale jakoś nie miałam odwagi tego napoju zrobić ani tym bardziej wypić. Wczoraj kupiłam pięć pęczków pietruszki z nastawieniem, że tym razem się nie poddam.

Dzisiaj więc, gdy głód przycisnął, postanowiłam zrobić sobie taki koktajl na drugie śniadanie.

Wrzuciłam pół pęczka pietruszki, banana, dwa małe jabłuszka, garść świeżego szpinaku, garść rukoli, dolałam odrobinę soku pomarańczowego z kartonu i zmiksowałam.




Przyznaję, że z nieufnością patrzyłam na to co powstało. Pomyślałam, że w smaku na pewno będzie niedobre i że też mi się zachciało trawę jeść... Powąchałam - zapach tak jak przypuszczałam - zielsko z bananem. Na wszelki wypadek skrzywiłam się już przed wypiciem pierwszego łyka i ... O kurka! To smaczne jest! A jednak setki kobiet, które sobie przygotowują takie cuda i je pijają się nie mylą!

Jutro też sobie zrobię, bo teraz i ja się stałam fanką zielonych potworów ;)  Na zdrowie!