wtorek, 15 kwietnia 2014

Namyśliłam się





Po wykorzystaniu wejściówki na siłownię, o której pisałam wcześniej TU, przemyślałam sobie różne za i przeciw i postanowiłam się zapisać na siłownię Jatomi. Niestety kwota jaką mi zaproponowano, była dla mnie zdecydowanie za wysoka. Ok. 50zł tygodniowo! Przy czym umowę z klubem podpisujemy na minimum trzy miesiące. Jest też wersja pół i całoroczna, które są tańsze. Do tego dochodzi opłata administracyjna plus kaucja za klucz-opaskę. Gdy to podsumujemy wychodzi nam naprawdę pokaźna suma. Dla przeciętnego Kowalskiego (a ja za takową osobę się uważam), taka kwota za siłownię jest nie do zaakceptowania.

Zaczęłam więc szukać w internecie innych klubów. Dla mnie najważniejsze jest to, aby była ona blisko - tak abym dotarła tam na piechotę. Chciałabym również, aby to nie było miejsce gdzieś w piwnicy, gdzie przychodzą same "karki" prężyć muskuły, bo nie czułabym się w takim miejscu komfortowo. Oczywiście nie chciałabym podpisywać umowy na rok, tylko na miesiąc - trzy. Takie zabezpieczenie na wypadek gdyby mi się nie spodobało. Tak więc krąg poszukiwań mocno się zawęża. Okazuje się, że aby korzystać z dobrodziejstw siłowni i fitnessu w centrum Warszawy, trzeba zapłacić ok. 150zł miesięcznie.

Buszując sobie po allegro, z ciekawości sprawdzenia co wyskoczy - wpisałam "jatomi". Wyszukiwarka, prócz gadżetów typu plecak, znalazła też cesje. Niestety kwoty jakie proponowano były dalej wysokie, a terminy do końca trwania cesji dość długie. Zaczęłam się "wgryzać" w temat i i znalazłam na tablicy.pl ogłoszenie o cesji, które mnie zaciekawiło. 154zł miesięcznie i umowa do końca lipca - czyli taki termin jaki mnie interesuje oraz kwota, którą jestem w stanie zapłacić.
Umówiłam się z osobą, od której cesję przejmuję - w Jatomi na Targówku, gdyż tam była podpisywana umowa. Wydawałoby się, że takie przepisanie trwa góra 10 minut - spędziłam tam ponad 40!

Ponieważ wcześniej trochę poczytałam niepochlebnych komentarzy na temat tego klubu, byłam przygotowana na próbę naciągnięcia nieświadomego klienta. I oczywiście tak było. Próbowano mi dać do podpisania cesję na cały rok. Zwróciłam uprzejmie uwagę, że umowa jest do końca lipca i jeśli tego na umowie nie będzie zaznaczonego to ja niczego nie podpiszę. W końcu udało mi się wymóc na pani, która ową cesję przeprowadzała dopisanie daty do kiedy umowa obowiązuje i obok jej podpis. Chciano ode mnie również numer konta bądź karty kredytowej, ale uprzedzona lekturą (chwała temu co wynalazł internet), powiedziałam, że nie pamiętam. Opłaciłam z góry pierwszy tydzień - aby cesja weszła w życie, a resztę będę płaciła w recepcji. Gotówką.

Póki co jestem bardzo zadowolona (z klubu w Złotych), ale zobaczymy, co będzie, gdy umowa się będzie kończyła. Mam 30 dni przed końcem umowy na jej pisemne wypowiedzenie. Ciekawa jestem czy zaproponują mi jakąś "promocję" na przedłużenie umowy i na jakich warunkach. Jeśli nie to wypowiedzenie wyślę na Targówek listem poleconym - za potwierdzeniem odbioru. Bo więcej tam na pewno nie pojadę - szkoda czasu, sił i nerwów ;)


piątek, 11 kwietnia 2014

Twarzoksiążka



 



Postanowiłam założyć konto bloga na facebooku. Ciekawa jestem ile osób tu zajrzy dzięki twarzoksiążce ;) Mam też nadzieję, że ta "fuzja" zmobilizuje mnie bardziej do większej aktywności blogowej. A więc... do dzieła!

czwartek, 10 kwietnia 2014

A może by tak siłownia?




Robiąc zakupy w Carrefourze w Złotych Tarasach, zauważyłam przy wyjściu ze sklepu stend siłowni Jatomi. Nie byłabym prawdziwą kobietą gdybym się nie zainteresowała o co chodzi.
Dwie miłe panie rozdawały zaproszenia (a właściwie zbierały zapisy) na darmową wejściówkę do wyżej wymienionego klubu. Nie wywarło to na mnie zbytniego wrażenia, ale raz zasiane ziarenko zaczęło kiełkować.
Po przyjściu do domu zaczęłam się nad takim ewentualnym zwiedzeniem tego klubu zastanawiać. Ponieważ stan moich kolan się nie poprawia, pomyślałam, że może trener mógłby mi coś podpowiedzieć - czego unikać, jakie ćwiczenia mogę bezpiecznie wykonywać...

Z nastawieniem na poradę trenerską, przy następnej wizycie w Złotych, podeszłam do stendu i zapisałam się na "wizytę".
Umówionego dnia, o wyznaczonej godzinie, z zapakowanym strojem do ćwiczeń (wreszcie mogę poważnie przetestować moją  odzież Lidlową) i pełna entuzjzmu zameldowałam się przy stendzie.
Jedna z pań, zabawiając mnie rozmową, zaprowadziła mnie na siłownię, po drodze pokazując co i gdzie się znajduje. I tak, będąc klubowiczem możemy do woli korzystać zarówno z siłowni jak i z: dodatkowych zajęć, których grafik możemy sobie sprawdzić na wywieszonej tablicy, bądź w necie; kafejki internetowej; ekspresów do kawy lub możemy sobie zrobić herbatkę; "strefy relaksu" gdzie są jacuzzi, sauny mokra i sucha, leżaki oraz wyjście na taras. Najbardziej zaintrygowała mnie bezpłatna wypożyczalnia filmów DVD, gdyż nie rozumiem sensu jej umiejscowienia w takim miejscu?
Ale wracając do tematu: na wejściu dostajemy magnetyczną opaskę, dzięki której możemy przejść za bramki przy recepcji prowadzące na siłownię. Opaska ta jest jednocześnie kluczem do szafki, którą sobie wybieramy sami. Dla mnie jest to super rozwiązanie, bo nie muszę pamiętać numeru tylko umiejscowienie "mojej" szafki. W szatni są oczywiście toalety, umywalki i prysznice (położone w innej części szatni niż toalety - nareszcie ktoś o tym pomyślał), solaria pionowe, deski i żelazka do prasowania, suszarki do włosów, dyfuzory i prostownice. Jest też osobna sala dla kobiet, taka mini siłownia, co jest miłym dla nas rozwiązaniem, jeśli nie chcemy ćwiczyć obok napakowanych mięśniaków ;)

Tak więc zachęcona tymi wszystkimi pozytywami, ochoczo ruszyłam w poszukiwaniu trenera. Znalezienie takowego nawet nie było trudne, gdyż są oni oznakowani i Ci akurat wolni są w pobliżu "stolika trenerskiego" ;) Podeszłam więc do jednego z nich, wytłumaczyłam co i jak i... wtedy się zaczęło... Najpierw zostałam zważona i zmierzona analizatorem składu ciała firmy Tanita. Okazuje się, że mam aż 27,5 % tłuszczu! Pozostałe wyniki też nie sprawiły uśmiechu na mojej twarzy. Waga to 61,5 kg z czego tylko 42,1 kg to mięśnie. Z nawodnieniem też nie jest wesoło - 50,5%. Ogónie "żal", "traga" i co tam jeszcze chcecie...

Tu mój entuzjazm trochę opadł, ale ten tłuszcz trzeba jakoś wytopić, a wskakiwać na gorącą patelnię nie mam zamiaru. Zaczęliśmy od rozgrzewki a potem przeszliśmy do maszyn. Ponieważ nogi trzeba było sobie odpuścić, skupiliśmy się na plecach i rękach. Niestety nie wiem na jakie grupy mięśni były to ćwiczenia (musiałabym robić notatki, a iść z zeszytem na siłownię jakoś tak niezręcznie). W sumie ćwiczyłam na sześciu maszynach, po 15 powtórzeń - trzy serie. Przyznaję, że nie czułam się za bardzo zmęczona, ale kręciło mi się trochę w głowie. Potem szybki prysznic, jacuzzi i 5 min. sauny na rozgrzanie się. Przyznaję, że dawno nie czułam się taka zrelaksowana...

Jeśli ktoś ma ochotę, to z czystym sumieniem polecam skorzystanie z takiej wejściówki, nawet po to żeby sobie samemu wyrobić zdanie na temat tego klubu. Ja wyszłam stamtąd mega zadowolona. A widziałam, że panie dalej stoją przy Carrefourze i rozdają zaproszenia ;)



wtorek, 1 kwietnia 2014

Zielony potwór




Naczytałam się ostatnio o cudownych właściwościach zielonych koktajli. Jakie to smaczne, zdrowe i w ogóle cudowne na wszystko... Pomyślałam, że i może ja spróbuję tego specyfiku, ale jakoś nie miałam odwagi tego napoju zrobić ani tym bardziej wypić. Wczoraj kupiłam pięć pęczków pietruszki z nastawieniem, że tym razem się nie poddam.

Dzisiaj więc, gdy głód przycisnął, postanowiłam zrobić sobie taki koktajl na drugie śniadanie.

Wrzuciłam pół pęczka pietruszki, banana, dwa małe jabłuszka, garść świeżego szpinaku, garść rukoli, dolałam odrobinę soku pomarańczowego z kartonu i zmiksowałam.




Przyznaję, że z nieufnością patrzyłam na to co powstało. Pomyślałam, że w smaku na pewno będzie niedobre i że też mi się zachciało trawę jeść... Powąchałam - zapach tak jak przypuszczałam - zielsko z bananem. Na wszelki wypadek skrzywiłam się już przed wypiciem pierwszego łyka i ... O kurka! To smaczne jest! A jednak setki kobiet, które sobie przygotowują takie cuda i je pijają się nie mylą!

Jutro też sobie zrobię, bo teraz i ja się stałam fanką zielonych potworów ;)  Na zdrowie!